Argument PiS jest prosty jak konstrukcja cepa i jak uderzenie cepem nieodparty: gdyby tylko Polacy dali sobie spokój z komentowaniem polskich spraw, ci kretyni z zagranicy daliby się z pewnością omotać naszej propagandzie!
Prezes Trybunału Konstytucyjnego w rozmowie dla podcastu „Rzeczpospolitej” powiedział, że otrzymał pismo od ministra finansów Pawła Szałamachy, w którym poproszono go o to, żeby powstrzymał się od wypowiadania się do 13 maja. „Wtedy agencja ratingowa Moody’s opublikuje raport wiarygodności kredytowej Polski, a moje słowa, według ministra, mogą na niego wpłynąć”– relacjonuje Rzepliński.
Trzeba przyznać, że pomysł regulowania wypowiedzi postaci publicznych przez ministrów jest ciekawy i godny pochwały. Jaki wizerunek naszej Ojczyzny kształtują złe języki, które mielą kłamstwa i pomówienia o najlepszym z rządów, który jak żaden inny przed nim – twórczo – przestrzega konstytucji?
Zainteresowanie prezesem Trybunału w tym kontekście jest zupełnie zrozumiałe, ale nie lekceważmy także „zwykłych turystów”. Jeden czy drugi mogliby chlapnąć coś o Polsce, jakiś niewczesny dowcip czy krytyczną uwagę. I jak to nas prezentuje w oczach świata? Ministrze Macierewiczu, Obrona Terytorialna Polski nie powinna ograniczać się do polskich prapiastowskich granic na Odrze, ale obejmować cały świat! Co to za problem wysłać kilka batalionów ochotników na plaże Hiszpanii i Grecji (zespół Big Cyc przypomina: byle nie zapomnieć o nakryciu głowy!).
PiS = Polska, kto PiS kala, ten własne gniazdo kala (choć PiS niepokalany jest przecież). Wolność wypowiedzi – rzecz to piękna, ale tylko wolność pozytywna – wolność do mówienia pozytywnych rzeczy o PiS. Ludzie wyzuci z patriotyzmu o niepolskiej wyobraźni mogliby pokątnie szeptać, zgodnie z logiką Szałamachy, że jak na razie najbardziej ratingom szkodzi sam rząd PiS i czy to znaczy, że w interesie Polski należy go odwołać? Albo że zakaz wypowiedzi dla Kaczyńskiego, Szydło i Kempy mógłby nie tylko skokowo poprawić ratingi, ale przede wszystkim samopoczucie szerokich mas polskiej ludności. Masy, zamiast bezproduktywnie frustrować się przed telewizorami albo, co gorsza, korkować miasta jakimiś marszami, mogłyby w tym czasie podnosić produktywność, a może i dzietność per capita.
Jako że ironia i logika są kulturowo obce naszemu narodowi, nie damy posłuchu kwikom przerażonym odsunięciem od koryta pseudoelit. Kiedyś, żeby zasłużyć na miano zdrajcy polskich interesów, trzeba było przynajmniej występować w Radiu Wolna Europa, pisać do paryskiej „Kultury” albo choćby bezdebitowych powielaczowych pisemek. Dzięki #dobrejzmianie zdrajcy nie muszą dziś ruszać się sprzed ciekłokrystalicznych ekranów w swoich rezydencjach w Wilanowach i innych Lemingradach. I zamiast złożyć się w ukłonie, ucałować rękę, która ich karmi, oni ją niemiłosiernie kąsają zębiskami, wyszorowanymi przez niemieckie szczoteczkowe automaty.
Skoro telewizje i stacje radiowe muszą ubiegać się o koncesje na nadawanie, pora, żeby rząd PiS zaczął przyznawać koncesje prywatnym osobom. Przyznawał ostrożnie i z wyczuciem. Weryfikację powinien prowadzić złotousty duet niepokornych: Ryszard Czarnecki i Marek Suski. Z przyczyn, które chyba nie wymagają uzasadnienia.
5 maja o godz. 18:42 36495
PiSowcy naprawdę boją się tego co Profesor Rzepliński mówi ” na spotkaniu przy ciasteczkach i kawie”?
5 maja o godz. 20:09 36497
Fatalne wiadomosci dla Panow Jazdzewskich.
Pomimo jakoby fatalnej prasy jaka ma Polska pod rzadami PiS inwestorzy znowu pchaja sie nad Wisle .
UE podnosi perspektywe polskiego wzrostu gospodarczego.
Wskazuje sie na pozytywny wplyw gospodarczy programu 500 zlp plus.
Bezrobocie spada.
itp itd.
Jedyna nadzieja w bylym z reszta nieudanym polityku Rzeplinskim udajacym apolitycznego straznika konstytucji.
Moze trzeba bedzie dla dobra sprawy dosypac arszeniku do owsa w Janowie Podlaskim…
6 maja o godz. 6:38 36498
Andrzej Falicz, 5 maja
Nic dziwnego, ze się pchają. Ci inwestorzy. Na wiadomość, że rady nadzorcze największych państwowych koncernów zostały obsadzone leninowskimi „kucharkami” też, bym poczuł krew i zapach mamony. Gdybym był inwestorem oczywiście.
Obserwuję ostatnio pewne wzmożenie, formalną i treściową eskalację w Pańskich komentarzach. Jest aż tak źle czy też może stawkę podnieśli?
6 maja o godz. 7:34 36499
Lubicz
taaak za platformy to byli giganci jak „Profesor” Bartoszewski w radzie nadzorczej LOT-U albo geodeta Grad budujący polska potęgę nuklearna.
Szalamacha po Harvardzie i Uniwersytecie Europejskim czy były prezes banku Morawiecki to przy kolesiach z platformy giganci.
Skończyły się czasy PO gdzie kierownik basenu z Konstantynowa pod Łodzią mógł być ministrem.
Rzeczywistość nijak sie ma do nienawistnej i namolnej propagandy terenu TVN, GW-NO i Polityka.
6 maja o godz. 9:37 36500
Andrzej Falicz
6 maja o godz. 7:34
Najlepiej to odpowiedziec nie tyle nie na temat, co obok tematu. Ja o kucharkach w radach nadzorczych a Szanowny o oszalamiajacych edukacyjnych dokonaniach (na koszt parlamentarnego budzetu zreszta) ministra Szalamachy. Przy calym naleznym respekcie, to jaki kon jest kazdy widzi a po ostatnich epistularnych wyczynach pana ministra raczej watpliwosci nie ma.
Rzeczywistość nijak sie ma do propagandy. Oj, prawda, prawda 🙂
6 maja o godz. 9:47 36501
Andrzej Falicz
6 maja o godz. 7:34
Oczywiscie chodzilo o epistolograficzne wyczyny pana ministra 🙂
6 maja o godz. 11:11 36502
Falicz – żartujesz – Szałamacha jest po harwardzie? Studiował epistolografię?
7 maja o godz. 2:39 36503
Andrzej Falicz. Te panskie reelected to z TVRepublika, Radia Maryja, czy tez moze Radia Erewan
7 maja o godz. 16:36 36505
Lubicz
A co powiesz na rządy historyka, na dodatek bez ukończonych wyższych studiów w PLL LOT? Przypominam, że „profesor” Bartoszewski, został mianowany przez rząd PiS w roku 2006 przewodniczącym rady nadzorczej Polskich Linii Lotniczych LOT, i to z poparciem PO.
9 maja o godz. 5:54 36506
Przypominam, że „profesor” Bartoszewski
.
Pozwolę sobie sparafrazować klasyka. Jeśli Bartoszewski jest „profesorem”, to Szanowny Przedmówca jest świnią.
9 maja o godz. 6:33 36507
Pomimo wytrwałych poszukiwań nie zdołałem znaleźć potwierdzenia, że Bartoszewski miałby nawet tytuł magistra.
Jego praca z 1962 została odrzucona pomimo, że jako wrog komuny
miał w domu w latach 60-ych paszport (!?)…jeżdżąc od USA, RFN po Izrael.
Wydaje mi sie nieprawdopodobne, że PiS ulokowal „profesora ” w narodowej dojarce lotniczej na 5 miesięcy by „zarządzał ”
jako znany wróg PiS …
Wyczyny natomiast PO znam tak jak Pan Jazdzewski z pierwszej…ręki z Łodzi.
Gdzie koalicja w Radzie Miasta polegała otwarcie na dzieleniu się spółkami miejskimi między SLD a PO.
PiS gdyby się nawet bardzo starał w tej dziedzinie platformy nie przebije.
PO jako ugrupowanie nowocześnie…bezideowe sklejone zostało przy pomocy dzielenia tortu i rozkradania sreber rodowych.
9 maja o godz. 18:53 36508
narciarz
Jakim cudem Bartoszewski mógł się tytułować profesorem, skoro nie miał on nawet ukończonych studiów wyższych? Oto cała historia jego nieukończonych studiów wyższych: w listopadzie roku 1958 został on przyjęty na studia polonistyczne na Wydziale Filologicznym Uniwersytetu Warszawskiego w trybie eksternistycznym. Złożył na ręce profesora Juliana Krzyżanowskiego pracę magisterską, jednak decyzją rektora UW Stanisława Turskiego został on w październiku roku 1962 skreślony z listy studentów z powodu jego wyjazdu na stałe do Izraela. Takie są fakty…
Patrz także na przykład: http://naszeblogi.pl/46356-profesor-bez-magistra-czyli-cuda-iii-rp
13 maja o godz. 19:37 36509
jakowalski, Andrzej Falicz
Zamiast filozofować przeczytajcie
„mając za sobą pracę wykładowcy KUL-u – otrzymał propozycję wykładów gościnnych w Niemczech. Przyniosły mu one, obok kolejnych doktoratów honorowych, także tytuł profesora, który nadały mu władze krajowe Bawarii.” – pisze w swojej publikacji dr Gapski.”
Charakter wyróżnienia, nadanego Bartoszewskiemu, przez bawarski rząd ma znaczenie. Gdyby to był faktycznie „tytuł naukowy”, to w Polsce tytuł ten nigdy nie zostałby uznany. – W stosunkach pomiędzy Polską a Republiką Federalną Niemiec nigdy nie obowiązywała umowa zawierająca zapisy o równoważności tytułów naukowych.
Czyli ma „honorowy” tytuł profesorski, a więc o co wam chodzi?
http://www.wiadomosci24.pl/artykul/jak_tytulowac_wladyslawa_bartoszewskiego_81637-2–1-d.html
13 maja o godz. 20:11 36510
maciek.g
Zacznijmy może od tego, że w Polsce wykładowca na wyższej uczelni to nie jest jej profesor. Wykładowca nie musi mieć doktoratu i prowadzi on z reguły zajęcia z przedmiotów pomocniczych na początkowych latach studiów i co ważniejsze, jest to pracownik w 100% dydaktyczny, a NIE naukowy czy też naukowo-dydaktyczny (tak jak profesor, adiunkt i asystent) i tym się on różni od profesora, który jest pracownikiem naukowo-dydaktycznym, albo też, tak ja byłem przez szereg lat, wyłącznie naukowym (czyli prowadzącym wyłącznie badania naukowe a więc nie prowadzącym ani wykładów ani też ćwiczeń dla studentów).
Zgoda, znajomy bawarski polityk nadał w swoim czasie Bartoszewskiemu, w drodze wyjątku, lokalny (krajowy) tytuł honorowego profesora, ale nie jest ten tytuł uznawany nigdzie poza Bawarią – nawet w sąsiednich krajach związkowych RFN. Doktorat honoris causa nadawany jest zaś dziś praktycznie tylko za działalność polityczną albo za finansowe wspomaganie uczelni ten tytuł nadającej, a więc nie można go mylić z prawdziwym doktoratem, nadawanym na podstawie obrony rozprawy naukowej opartej na samodzielnych badaniach i stanowiącej istotny wkład w rozwój nauki. O ile wiem, to Bartoszewski nigdy nie obronił takowej dysertacji, a więc nie miał on kwalifikacji na profesora wyższej uczelni. Poza tym, to nie ma w Polsce czegoś takiego jak „profesor honorowy” – jest tylko honorowy doktor czyli doktor honoris causa, ale to jest przecież zupełnie coś innego.
Pozdrawiam
14 maja o godz. 17:30 36511
jakowalski
13 maja o godz. 20:11
Bartoszewski nigdy nie podpisywał się jakimkolwiek tytułem naukowym , a więc nie ma powodów by go atakować za oszustwo.
Tytuł profesorski dostał i wielu zaczęło go tak tytułować. Nie miał powodów by wszystkich informować ,że ten tytuł ważny tylko w Bawarii.
Do mnie też niektórzy mówią prezesie i wcale tego nie prostuję, że żadnym prezesem nie jestem i nie byłem – chcą niech mówią , obraźliwe to nie jest. (ba traktuje to jako takie żartobliwe wstawianie na piedestał)
Na dodatek nie tytuły są ważne. Ile to osób z niekwestionowanymi tytułami ośmiesza się mówiąc totalne bzdury (choćby profesorowie PiS na temat katastrofy w Smoleńsku). A Gliński profesor , a tuman jakich mało (nawet jego brat stwierdza „Mój brat idiota”)
14 maja o godz. 17:55 36512
Andrzej Falicz
6 maja o godz. 7:34
Piszesz „Szalamacha po Harvardzie i Uniwersytecie Europejskim czy były prezes banku Morawiecki to przy kolesiach z platformy giganci”
Bardziej ośmieszyć się trudno
porównajmy ministrów finansów PO Rostowskiego i PiS Szałamachę
– Szalamacha ukończył studia na Wydziale Prawa i Administracji Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu i w College d’Europe w Brugii, oraz roczne studia z zarządzania publicznego na John F. Kennedy School of Government Uniwersytetu Harvarda, uzyskując stopień Master in Public Administration. W latach 1994–2004 pracował w kancelarii Clifford Chance w Warszawie. Uczestniczył w zespołach doradczych przy transakcjach prywatyzacyjnych. W 1998 uzyskał uprawnienia radcy prawnego w Okręgowej Izbie Radców Prawnych w Poznaniu, przez kilka lat był ekspertem Centrum im. Adama Smitha
Jacek Rostowski uczęszczał do szkoły Westminster w Londynie.
Następnie uzyskiwał kolejne tytuły zawodowe: 1972: BSc (Bachelor of Science) – International Relations, University College London, 1973: MA (Master of Arts) – Economy and History, University College London, 1975: MSc (Master of Science) – Economics, London School of Economics and Political Science.W 1995 został profesorem mianowanym prywatnej uczelni (według amerykańskiego systemu szkolnictwa wyższego) i kierownikiem Katedry Ekonomii na Central European University w Budapes.
Chyba ślepy by zobaczył, że w tym zestawieniu Rostowski ma zdecydowanie lepsze wykształcenie dla stanowiska ministra finansów.
Ośmieszaj się dalej Panie Andrzej
15 maja o godz. 12:00 36513
maciek.g
Jaki to profesor z Rostowskiego, skoro nie był on w stanie obronić doktoratu – nie koniecznie zaraz na LSE czy w UCL, ale choćby w jednym z jakże licznych pomniejszych brytyjskich uniwersytetów (dawne „polytechnics” czyli pomaturalne szkoły zawodowe – nie mylić z polskimi politechnikami, czyli na przykład w Oxford Brookes University) albo też w jakiejś polskiej wyższej uczelni. Poza tym, to jaką ma Rostowski praktykę w finansach, poza tym, ze był on przedstawicielem zachodniego kapitału w PO-wskim rządzie RP?
I kto tu się ośmiesza?
15 maja o godz. 12:13 36514
maciek.g
Bartoszewski nie protestował, kiedy tytułowano go profesorem w słowie i piśmie, a więc okazał się on zwyczajnym oszustem. Sporo o nim mówi też to, że zgodził się on zostać prezesem PLL LOT, pomimo że nie miał on pojęcia ani o lotnictwie, ani też o biznesie czy o zarządzaniu.
Nie chwaląc się, byłem zatrudniony na stanowiskach profesorskich w Portugalii (Assistant Professor), na Cyprze (Associate Professor) i w Polsce (Visiting Professor), ale nie tytułuję się nigdy i nigdzie profesorem, jako że to były tylko stanowiska a nie tytuły naukowe. Mnie wystarczy mój doktorat (PhD) z Monash University, choć nie jest on w Polsce oficjalnie uznawany, mimo że Monash jest uczelnią z pierwszej setki światowych rankingów, a więc o kilka klas lepszą niż nawet najlepsze z najlepszych polskie wyższe uczelnie, czyli UW i UJ.
I zgoda, jest wielu profesorów tumanów, n.p. ci „smoleńscy”, ale Glińskiego do tej kategorii nie zaliczam, natomiast zaliczam do niej na przykład panią Kudrycką, niedawno jeszcze ministerkę do spraw nauki i szkolnictwa wyższego w gabinecie Tuska.
15 maja o godz. 13:02 36515
jakowalski
15 maja o godz. 12:00
Czytać nie umiesz? napisałem W 1995 został profesorem mianowanym prywatnej uczelni -rozumiesz co to znaczy?
Same obrony prac doktorskich nie wskazują na wiedzę. To samo jest z tytułami profesorskimi. Liczy się praktyka i styczność z rzeczywistością , a tę niewątpliwie Rostowski ma
Ten poniższy link dobrze to pokazuje.
Porównaj Szałamachę – coś cienko z tym wykształceniem ekonomicznym, jest pierwszym ministrem finansów III RP bez wykształcenia ekonomicznego!!!
Może byś się tego czepił?
Tu masz o Rostowskim , nie da się ukryć że na ekonomi się zna.
http://polska.newsweek.pl/jacek-rostowski–czyli-angielski-lacznik-w-polskim-rzadzie,74417,1,1.html
15 maja o godz. 17:41 36516
maciek.g
Nie „mianowany”, a zatrudniony na czas określony na stanowisku profesora prywatnej uczelni, tak samo jak ja byłem zatrudniony na stanowisku profesora (associate professor czyli profesora nadzwyczajnego) na prywatnej wyższej uczelni na Cyprze.
Poza tym, bez doktoratu nie da się dziś nijak być naukowcem. Doktorat to jest bowiem tak jak u rzemieślników dyplom mistrzowski – stwierdzenie, że posiadacz tegoż stopnia naukowego (czyli doktoratu) opanował na tyle metodę badań naukowych, że może takowe badania samodzielnie prowadzi oraz promować nowych doktorów.
Poza tym, to minister finansów nie musi być finansistą tak samo jak minister zdrowia nie musi być lekarzem ani też minister wojny (czyli inaczej „obrony narodowej”) nie musi być wojskowym, jako że minister to jest stanowisko w 100% polityczne, a nie merytoryczne.
Praktyka zaś liczy się w biznesie, ale w nauce to ona sama nie wystarcza – w nauce potrzebna jest przede wszystkim rzetelna wiedza potwierdzona posiadaniem stopnia naukowego doktora, czyli inaczej PhD (w Polsce doktor jest stopniem podrzędnym, ale na Zachodzie PhD jest najwyższym stopniem naukowym wystarczającym do objęcia uniwersyteckiej katedry).
Poza tym, to odkąd „Newsweek” jest poważnym pismem ekonomicznym?
15 maja o godz. 21:49 36517
jakowalski
15 maja o godz. 17:41
Zatrudnić można kogo się chce , tylko osoba nie mającego pojęcia o kierowanym odcinku raczej nie ma szansy na dobre kierowanie.
Jakoś to co napisałeś kiepsko koresponduje z twym wpisem
cytuje
„A co powiesz na rządy historyka, na dodatek bez ukończonych wyższych studiów w PLL LOT? Przypominam, że „profesor” Bartoszewski, został mianowany przez rząd PiS w roku 2006 przewodniczącym rady nadzorczej Polskich Linii Lotniczych LOT”
16 maja o godz. 10:15 36518
maciek.g
Nie wiem jak jest w UK, ale na przykład na Cyprze prywatna uczelnia może zatrudnić na stanowisku profesorskim tylko posiadacza doktoratu.
Poza tym, to prezes zarządu firmy musi się znać na biznesie, w odróżnieniu od ministra, który z definicji jest w praktyce zawsze zawodowym politykiem a od spraw merytorycznych ma on pod sobą zawodowych urzędników – patrz serial BBC p.t. YES, MINISTER. Prezes PLL LOT oczywiście nie musi być koniecznie ekspertem od spraw lotnictwa, ale musi być ekspertem od spraw biznesu i zarządzania, głownie strategicznego.
Pozdrawiam
17 maja o godz. 10:59 36519
jakowalski
16 maja o godz. 10:15
Tak prezes to ma się znać , ale minister od którego decyzji zależy działanie resortu – nie , fajne myślenie.
O prezesie tez można powiedzieć „od spraw merytorycznych ma on pod sobą zawodowych urzędników” , a on jest od polityki.
Niestety jak obserwuję, to właśnie od pojmowania spraw przez ustawionego najwyżej , zależy najwięcej. Podwładny zawsze może mniej i jest zależny od przełożonego.
17 maja o godz. 21:51 36520
maciek
Prezes firmy musi dbać o jej rentowność i rozwój, a wiec musi się znać na zarządzaniu. Minister jest zaś stanowiskiem w 100% politycznym, a więc nie musi mieć żadnych kwalifikacji, jako że to nie on przecież rządzi resortem, a tylko rządzą nim wysocy urzędnicy tegoż resortu, którzy tylko formalnie mu podlegają. Poza tym, to minister może być zmieniony praktycznie w każdej chwili, a prezesa odwołać mogą tylko właściciele firmy (akcjonariusze). Stąd też minister jest tylko marionetką, wprawianą w ruch przez wyższych urzędników danego resortu. Gdyby ministrowie rzeczywiście rządzili, to państwo nie mogło by funkcjonować, jako że ministrowie zmieniają się na ogół bardzo często, czasami nawet kilka razy w roku, n.p. we Włoszech, a państwo włoskie przecież działa, właśnie dzięki temu, że ministrowie są tylko owymi kukiełkami. W innych państwach, w tym w Polsce jest podobnie, choć te zmiany ministrów i premierów nie są u nas aż tak częste jak w Italii.
Polecam Ci brytyjski serial YES, MINISTER, który te sprawy wyjaśnia w bardzo ciekawy sposób.
Pozdrawiam
17 maja o godz. 22:20 36521
jakowalski
17 maja o godz. 21:51
Prezesi spółek państwowych są zmieniani praktycznie tak samo często jak ministrowie. Nie myl spółek prywatnych , bo Bartoszewski w takowej nie miał by szansy być zatrudniony. Zobacz jak PiS wstawia swych ludzi do spółek państwowych – fachowość nie liczy się wcale.
Natomiast na ministrów partie na ogół starają się wstawić fachowców (jeżeli ich mają) , bo jak są dobre wyniki gospodarowania to łatwo otrzymać władzę polityczną. PiS ma wyjątkowo kiepskie kadry. Jak minister przychodzi na stanowisko to wsadza swych ludzi i nie ma tak jak piszesz że robią za niego robotę fachowcy będący w ministerstwie (bo wymieniony jest tylko minister)
18 maja o godz. 15:13 36522
Maciek.G
Jakie masz dowody na to, że prezesi spółek państwowych są zmieniani praktycznie tak samo często jak ministrowie? Poza tym, to duże przedsiębiorstwa państwowe funkcjonują praktycznie tak samo jak duże przedsiębiorstwa prywatne i na odwrót. Mylisz się więc pisząc, że Bartoszewski nie miał by szansy w prywatnej spółce, jako że był on osobą na tyle wpływową, ze mógłby zasiadać w zarządach czy też radach nadzorczych prywatnych spółek, które bardzo często dokooptowują do swych zarządów i rad nadzorczych polityków, aby w ten sposób mieć lepsze dojścia do władz.
Z kolei na ministrów idą na ogół reprezentanci różnych frakcji partyjnych – stąd też Ziobro, praktycznie szef jednej z ważniejszych frakcji PiS-u, został ministrem, podobnie jak też i Macierewicz, mimo że obaj wyraźnie nie mają kwalifikacji: ani na ministra sprawiedliwości, ani też na ministra wojskowości (pardon, obrony narodowej). Wyniki gospodarowania nie zależą bowiem od ministrów, a od fachowców zatrudnionych w kierownictwach resortów (głównie gospodarczych) gospodarczych i w przedsiębiorstwach.
PiS ma zaś tak samo beznadziejne kadry jak PO czy PSL albo też SLD.
Pozdrawiam